Źródło obrazu:https://www.inquirer.com/entertainment/music/my-chemical-romance-philadelphia-tour-black-parade-20250816.html
My Chemical Romance wystąpił w Citizens Bank Park w południowej Filadelfii w piątek, 15 sierpnia 2025 roku, w ramach ich trasy koncertowej “Long Live The Black Parade North American Tour.” Trasa nosiła nazwę na cześć albumu grupy z 2006 roku “The Black Parade,” który zespół wykonał w całości podczas koncertu.
Na swoje pierwsze w historii stadionowe tournée tego lata, My Chemical Romance zaprosił unikalnego gościa do otwierania każdego występu – wielu z nich to wpływy lub ulubieńcy zespołu (wśród gości znaleźli się Violent Femmes, Devo, Pixies i 100 gecs).
Na pierwszy rzut oka, septuagenaryjny szokujący rocker Alice Cooper może wydawać się mało prawdopodobnym wyborem, jednak obserwując ich wspólnie w piątek wieczorem w Citizens Bank Park, duet ten miał sens.
Teatralne efekty, które Cooper wprowadził, pomogły utorować drogę dla operowych ambicji trasy “Long Live the Black Parade” My Chemical Romance, podczas gdy buntownicza młodzieńcza nostalgia utworu “I’m Eighteen” stanowiła wzór dla postawy MCR.
Zarówno godzinna sesja otwierająca Cooper’a, jak i dziewięćdziesięciominutowa część występu MCR, w której zespół zagrał “The Black Parade” w całości, zakończyły się zamachem na życie ich odpowiednich frontmanów.
Cooper, jak zawsze, został ścięty na gilotynie (nadzorowanej przez zakropionej w oko Marie Antoinette, odgrywaną przez jego żonę, Sheryl), podczas gdy frontman MCR, Gerard Way, został zadźgany przez postać Pagliacci w kamizelce pupila.
Jednak to pomija wcześniejsze wydarzenia.
Dla tych, którzy nie są zaznajomieni (co trudno sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę, że śpiewy tłumu czasami zagłuszały wokale Waya), “The Black Parade” był trzecim albumem My Chemical Romance z 2006 roku, podnoszącym do głosu zespołu pop-punkowe emocje poprzez opowiadanie historii mężczyzny umierającego na nowotwór i jego wielkiej delirium.
Kolejna trasa koncertowa widziała MCR przywdziewających mundury marszowe w postaciach alter ego czarnej parade, rzekomo zabitych na końcu trasy, ale wskrzeszonych tego lata, aby zapełniać stadiony baseballowe.
Mitologia tego pseudo-zespołu się rozwinęła, gdy MCR ponownie odwiedza “The Black Parade” po raz pierwszy od 2007 roku.
Teraz występują jako państwowy zespół fikcyjnej dyktatury znany jako Draag, koncert odbył się na cześć swojego “Wielkiego Nigdy złego Dyktatora,” który z kamienną twarzą obserwował z tronu na środku boiska.
Wideo na ekranach wyświetlało serię orwellowskich dyrektyw – po angielsku i w wymyślonym, cyrylicznym języku – przed rozpoczęciem show, które rozpoczęło się od śpiewania narodowego hymnu Draag.
Pomiędzy utworami, które Way wykonywał częściowo z za pulpitu, piosenkarz otrzymywał rozkazy od funkcjonariusza trzymającego klipboard reprezentującego “Ministerstwo Komplementarnej Rehabilitacji.”
Wizyta Phillie Phanatika doprowadziła do tego, że Way ogłosił zespół “oficjalnym zespołem cheesesteaka” (mieszkańcy Jersey powinni być w stanie wymyślić mniej przewidywalny materiał na temat Filadelfii).
Jakoś wszystko prowadziło do wykonania egzekucji przez pluton egzekucyjny (z publicznością zaangażowaną w głosowanie “tak lub nie”) i w końcu scena stanęła w płomieniach, a członkowie zespołu zostali na nowo ukryci pod kocami przez żołnierzy.
Czasowanie tej skomplikowanej totalitarnej kosplayi nie może być przypadkowe, gdyż wojsko jest rozmieszczane w miastach USA, ale satyra MCR to szeroka jedna cięcie – bardziej Terry Gilliam niż Costa-Gavras.
Scenografia to fantastyczny mix ery sowieckiej i Weimarskiej, a Way mówił z teutonickim akcentem a la filmy b-kowe lat 40., co pasuje do albumu, który często oscyluje w stronę emo kabaretu.
Wypełniony stadion przyjął to z entuzjazmem, machając latarkami w powietrzu podczas intymnej „Disenchanted” lub szalejąc całym tłumem do apodyktycznych “Teenagers.”
Po 90 minutach tak przesadnych inscenizacji, nie można było nie odczuwać ulgi – zarówno dla widowni, jak i dla zespołu – gdy powrócili jako My Chemical Romance, grając dodatkową godzinę utworów z ich trzech innych albumów, w T-shirtach i dżinsach na intymnej drugiej scenie.
Ich wirtualne motto “I’m Not Okay (I Promise)” i tekstowy hymn goth “Bury Me In Black” zostały w kontrze, jak żartował Way, do bardziej optymistycznego “Give ’Em Hell, Kid.”
Set Cooper’a był odfiltrowaną wersją jego zwykłego show, które zamierzał zanieść do Betlejem w sobotnią noc.
W wieku 77 lat, nadal porusza się po scenie jak nikt inny, nawet jeśli jego charakterystyczny snarl zdarza się teraz częściej pękać.
Wyłaniając się przez faux-stronę gazety ogłaszającą go “Zabronione w Pensylwanii!” (czcionka nagłówka wyglądała znajomo, ale brzmiała “The Pennsylvania Times”), artysta z malowanymi oczami rzucił się w odważne wykonanie “Lock Me Up” z 1987 roku z albumu “Raise Your Fist and Yell,” po nim przeszły najnowszy singiel “Welcome to the Show.”
Reszta setu dotknęła klasycznych utworów głównie z albumów oryginalnej grupy Alice Cooper, która pierwszy raz po 50 latach zjednoczyła się dla nowego albumu “The Revenge of Alice Cooper.”
Zespół Cooper’a był obecny na scenie, gromiąc klasyki jak “No More Mr. Nice Guy” i “Go To Hell.”
Na scenie pojawił się 10-stopowy potwór Frankensteina oraz Jason Voorhees z maczetą, a Cooper został wciągnięty w kaftan bezpieczeństwa podczas “Ballad of Dwight Fry” zanim znów utracił głowę.
Comments are closed.